Wielkość świętego Jacka

 

o. Jacek Salij

Święty Jacek należy do tych świętych, których wielkość można mierzyć również dokonaniami zewnętrznymi. Z jednej strony niezmordowany misjonarz, który parę dziesiątków lat życia spędził na nieustannych wędrówkach apostolskich, przemierzając Polskę wzdłuż i wszerz, zapuszczając się ponadto na Ruś i do pogańskich Prusów. Z drugiej strony znakomity organizator, który w krótkim czasie założył w najważniejszych miastach ówczesnej Polski (w Krakowie, Wrocławiu, Kamieniu Pomorskim, Gdańsku, Płocku i Sandomierzu) klasztory dominikańskie, pomyślane jako ośrodki promieniowania misjonarskiego i teologicznego.

Znaczenie obu tych dokonań jest tym większe, że w obu wypadkach pionierskie. Kościół polski nie znał bowiem dotychczas ani instytucji wędrownych misjonarzy, przychodzących do ludności już ochrzczonej, ani takiego połączenia życia zakonnego z pracą apostolską. Zresztą również w wymiarze Kościoła powszechnego były to innowacje: Jacek przejął je bezpośrednio od świętego Dominika. Otóż patrząc na dzieło świętego Jacka, można by w jakimś sensie powiedzieć, że przeprowadził on drugą chrystianizację Polski; swoją niezmordowaną pracą znacznie przyczynił się do tego, że Ewangelia przeniknęła głębiej w świadomość społeczną, że stała się czymś rzeczywiście ważnym i bliskim dla szerokich mas ludności.

Najstarszy znany nam żywot świętego Jacka1 został napisany w niecałe sto lat po śmierci świętego. Lektor Stanisław, autor tego żywota, powołuje się przy tym parokrotnie na jakieś wcześniejsze dokumenty pisane. Jeśli ponadto przypomnieć olbrzymią rolę, jaką w owych cza­sach spełniała tradycja ustna – a lektor Stanisław żył w tym samym klasztorze krakowskich dominikanów, z którym święty Jacek był szczególnie związany i w którym umarł – źródłowa wartość tego żywota okaże się zupełnie pierwszorzędna. Otóż żywot lektora Stanisława ­poza ogólnym zarysowaniem praktycznej działalności świętego Jacka rejestruje przede wszystkim głębokie przekonanie ówczesnych dominikanów polskich o niezwykłości tego człowieka, jego świętości i duchowej mocy. Musiał być Jacek rzeczywiście kimś niezwykłym – i to nie tylko jako gorliwy misjonarz i świetny organizator – jeśli takim go sobie zapamiętali jego bezpośredni następcy.

Poniższe opisy wyszły pod koniec XVI wieku spod pióra o. Seweryna Lubomlczyka2. Wszystkie jednak, w swoim zasadniczym wątku, znajdują się już w żywocie pióra lektora Stanisława. Wybraliśmy zaś teksty Lubomlczyka, bo są teologicznie bardziej wyraziste.

Wiele wdzięku i głębi zaczarowano w te proste opisy. Weźmy choćby od razu pierwszy opis, przedstawiający obietnicę Matki Bożej, że „o cokolwiek prosić będziesz Syna za pośrednictwem mego imienia, uzyskasz”. Ma on wyjaśnić niezwykłą moc czynienia cudów, jaką obda­rzony był Jacek. Wszystko opisano tu w kategoriach miłości, ufności, zakorzenienia w Bogu; nie ma tu nawet śladu myślenia magicznego. Toteż kiedy czytamy ten opis, wiara podpowiada nam niemal spontanicznie, że podobnego daru dostąpić może każdy. Bo im bardziej nasza miłość Boga będzie bliska ideałowi spełnionemu przez Świętą Dziewicę, tym więcej będziemy wiedzieli, o co Boga prosić, i tym łatwiej będzie nam zrozumieć tajemniczy sposób, w jaki Bóg wysłuchuje naszych modlitw.

Również cud podniesienia zasiewów ma swoją warstwę zwyczajną, a przecież dotyczy dzieła daleko wspanialszego niż to, co w nim zewnętrznie cudowne. Nieszczęścia spadające na tę ziemię nie są niestety pozorem, one dotykają nas bardzo boleśnie. Ale wystarczy kochać Boga i żyć według Jego prawa, żeby przekonać się, że doczesne klęski – tak niekiedy przygniatające – nie są przecież nie­szczęściem ostatecznym. Gdyż, po pierwsze, są rzeczy ważniejsze niż chleb, a po wtóre – nie ma powodu, żeby nawet w nieszczęściu nie ufać Bożej opatrzności. Świat przecież wyszedł z ręki dobrego Boga i – mimo naszych grzechów – jest w nim wiele dobra. Zresztą choćby nawet ogarnęła nas jakaś zła burza, przecież moc Boża jest większa i ochroni nas – jeśli tylko jej nie odrzucimy – od utraty duszy. Opis cudownego podniesienia zasiewów chciałoby się więc zatytułować: „Troszczcie się najpierw o Królestwo Boże i o jego sprawiedliwość, a reszta będzie wam dodana”.

Zwróćmy uwagę na opisy związane ze śmiercią świętego Jacka. Święta śmierć ma przecież w sobie coś z miłosnego pocałunku. Jest znakiem i dowodem życia nieskończenie wspanialszego. Dlatego ma w sobie jakby moc życiodajną (por. wskrzeszenie młodzieńca w dzień pogrzebu świętego Jacka). To stąd tyle światła i aniołów w tych opisach. Święta śmierć jest tu przedstawiona jako uroczyste wprowadzenie człowieka – przez dziewiczą Matkę Boga, przez aniołów i świętych – do wiecznego życia.

O obietnicy, jaką najświętsza Dziewica złożyła świętemu Jackowi

Był błogosławiony Jacek, na wzór świętego Dominika, nad wyraz oddany Najświętszej Dziewicy Maryi. Dniem i nocą ze łzami Jej powierzał – pilnie i gorąco – wszystkie swoje sprawy. Zdarzyło się pewnego roku, w uroczystość Wniebowzięcia tejże Chwalebnej Dziewicy, że modlił się żarliwie przed Jej obrazem w krakowskim kościele Braci Kaznodziejów i kontemplował ogrom tajemnicy oraz niezmierzoną chwałę Świętej Dziewicy, jakiej w tym dniu dostąpiła. I oto porwała go duchowa słodycz, a z nadmiernej radości zalał się łzami. Przebiegł pobożnie wszystkie tajemnice Wcielenia i w jego sercu rozpaliło się pragnienie wiecznej szczęśliwości.

Kiedy z całą mocą uczucia błagał o przyjęcie – dzięki Bożej łasce – do wiecznej chwały, oto nagle widzi niezwykłe światło zstępujące z nieba na ołtarz. Blask tego światła słodko uderzał go w oczy. Wśród owego niezwykłego światła ukazała mu się widzialnie Królowa wiecznej szczęśliwości, Matka Boga, która mówi mu: „Synu Jacku, raduj się, bo twoje modlitwy przyjemne są i miłe przed obliczem Syna Mojego, Zbawiciela wszystkich, i o cokolwiek prosić będziesz za pośrednictwem mego imienia, przeze mnie u Niego uzyskasz”. Powiedziawszy to, uniosła się do nieba wraz z owym przedziwnym światłem, wśród anielskich śpiewów. Pozostawiła po sobie słodkie echo owych śpiewów oraz przedziwny zapach łagodności, którego język ludzki – nie nawykły do tego, co wiekuiste – nie potrafi wyrazić.

Po tym widzeniu i słodkich słowach Dziewicy błogosławiony Jacek nabrał takiej ufności, że szybko i łatwo uzyskiwał od Boga nawet to, co niemożliwe dla ludzkiej natury, ale przecież możliwe dla Bożej potęgi. Odtąd mocą Bożą czynił takie cuda, jakie od czasów Apostołów tylko nieliczni mogli czynić. O widzeniu tym błogosławiony Jacek opowiedział w tajemnicy braciom Florianowi i Godynowi, zachęcając ich do większego oddania się Chwalebnej Dziewicy. Wyznawał w niej bowiem Opiekunkę zakonu i szczególną Pocieszycielkę synów błogosławionego Dominika.

O cudownym podniesieniu zniszczonych gradem zasiewów

W roku Pańskim 1238, kiedy błogosławiony Jacek wrócił z Kijowa, stolicy Rusinów, do Krakowa, pewna szlachetna niewiasta, Klemencja ze wsi Kościelec, zaprosiła go do swojej wioski na uroczystość świętej Małgorzaty, aby się duchowo odnowić i odświeżyć. Kiedy przyprowadziła go na wigilię owej świętej, z bólem stwierdziła, że wielkie wichury, deszcz i grad tak zniszczyły jej zasiewy, iż na polu pozostała tylko połamana i zmierzwiona słoma. Mąż Boży wchodzi do domu owej niewiasty, ta zaś z płaczem, łzami i narzekaniem upadła do jego stóp i tak powiada: „O szczęsny ojcze Jacku, nie wiem, co czynić ani gdzie się podziać. Zaprosiłam cię dla duchowej pociechy, a oto przyjmuję cię z bólem serca i żalem w duszy. Wszystko, co miałam na polach, w jednej godzinie straciłam, bo grad to zniszczył i unicestwił. Błagam, pomóż mi, ja ufam w twoją modlitwę przed Bogiem”.

Kiedy to jeszcze mówiła, oto mnóstwo mężczyzn i kobiet upadło do stóp błogosławionego Jacka z płaczem i jękiem, i przedstawiając mu żałosną opowieść o swoim nieszczęściu, tak powiadają: „O święty ojcze Jacku, wielka jest wiara twoja i moc twoich dzieł, o których słyszeliśmy. Pomóż, nam biednym, bo z powodu tego nieszczęścia zginiemy z głodu. Grad pozbawił nas, jak widzisz, całego naszego pożywienia. Wielokrotnie słyszeliśmy, że Bóg miłosierdzia wysłuchuje cię we wszystkim. Toteż pokornie cię prosimy, ulituj się nad nami”.

Wówczas błogosławiony Jacek, poruszony łzami niewiasty i dotknięty nieszczęściem tłumu, sam zaczął z głębi serca płakać wraz z wszystkimi, a w końcu powiada: „Więcej spokoju, najdroższe dzieci. Znieście cierpliwie tę próbę i utrapienie wasze. Bóg, Ojciec miłosierdzia, który po utrapieniach odpuszcza grzechy i przynosi pociechę, pocieszy was. Teraz idźcie do domów waszych, a przez całą noc trwajcie w modlitwach”.

Kiedy odeszli, błogosławiony Jacek spędził całą noc bez snu i cały oddany Bogu modlił się z płaczem za strapionych i poszkodowanych. Dziwna rzecz i warta powszechnego rozgłosu. Albowiem skoro tylko ukazały się promienie wschodzącego słońca, w dzień świętej Małgorzaty, wieśniacy znaleźli swoje zboża znów pełne ziarna; również inne zasiewy rosły prosto, tak jakby gradu w ogóle nie było. Widząc taki cud, wszyscy rolnicy tej wsi przypisali go wyłącznie zasługom błogosławionego męża. Upadłszy wraz z sąsiadami do stóp męża Bożego, dziękowali Bogu, że przez świętego swojego – Jacka – zdziałał dziwy i zlitował się nad swym stworzeniem.

O drogocennej śmierci męża bożego, Jacka

Bóg błogosławiony wyznaczył liczbę, miarę i wagę wszystkiemu, co stworzył. Sobie zastrzegł liczbę miesięcy człowieka; jego życie i śmierć. W swojej ręce zostawił decyzję o początku i końcu ludzkiej natury. Nie inaczej było w wypadku męża Bożego, którego wspaniałe owoce dobrych czynów domagały się nagrody. Wiele się napracował święty Jacek dla zbawienia dusz, wiele napościł, a całe jego życie było jakby nieustanną pielgrzymką (nigdy bowiem nie dosiadł konia ani nie jeździł wozem, podobnie zresztą jak jego towarzysze), wielu też cudów dokonał. Wreszcie, porwany słodyczą Boskiej kontemplacji, dniami i nocami w ustawicznych modlitwach błagał Boga i z całej duszy pragnął być rozwiązanym i pozostać z Chrystusem. Często ze łzami i łkaniem modlił się, aby Bóg wyprowadził go z więzienia tej śmierci do ojczyzny, zwłaszcza że ciało podlegające zniszczeniu obciąża duszę, a ziemskie zamieszkiwanie przytępia zmysł rozumienia rzeczy wyższych. Wiedział również, wraz z nauczycielem pogan, Apostołem Pawłem, że w członkach ciała znajduje się inne prawo, które sprzeciwia się prawu ducha; chce ono podbić ciało w niewolę grzechu, i tylko Boża łaska może je pokonać. Dlatego sen uciekał od oczu męża Bożego. Wypełnione jękiem noce składał on nieustannie w ofierze Bogu i błagał, aby mógł w pokoju opuścić ten świat.

Usłyszał Bóg, Ojciec miłosierdzia, jego tęsknotę; On go bowiem od wieków przewidział dla siebie na wiernego sługę. Wyjawił mu kres jego życia i słodko pocieszył, że za kilka dni przyjmie go od razu do radowania się Nim wraz z wszystkimi aniołami.

Nazajutrz po uroczystości świętego Dominika, naszego ojca, zaczął błogosławiony Jacek nieco chorować i z dnia na dzień choroba coraz bardziej się wzmagała. W wigilię Wniebowzięcia Chwalebnej Dziewicy Maryi zwołał starszych braci konwentu krakowskiego (którego był założycielem) i zapowiedział im swoje odejście z ciała. Kiedy ci zaczęli bardzo płakać, ojciec dołączył słowo pociechy: „Nie płaczcie nade mną, najdrożsi synowie, bo Pan mnie wzywa, abym jutro przeszedł do Ojca. Bo jak nie godzi się zadawać sobie śmierci, ale każdemu wyznacza ją Bóg, tak samo nie wypada, aby chrześcijanin, a zwłaszcza prawdziwy zakonnik, bał się śmierci, skoro przecież kiedyś umrzeć musi. Radujcie się raczej, bracia, i winszujcie mi, bo dla mnie żyć – jest Chrystus, a śmierć – to zysk. Pragnę już być rozwiązanym i złączyć się z Chrystusem. Uspokójcie się, bracia, bo po zrzuceniu ciężaru tego ciała będę wam pomagał nie mniej, niż to czyniłem w tym życiu nieszczęsnym, kiedy wraz z wami dźwigałem obraz tej śmierci”.

Odchodząc z tego świata, nie sporządził błogosławiony Jacek żadnego testamentu, bo nie miał niczego, czym mógłby rozporządzić. „Pozostawiam wam – powiedział – zbawienne napomnienie ojca naszego Dominika, które słyszałem z ust ojca naszego. Zachowujcie je w całości: „Bądźcie łagodni, miłujcie się nawzajem, posiądźcie dobrowolne ubóstwo. To jest testament wiecznego dziedzictwa”.

Po czym wobec modlących się braci i płaczącego ludu, w dzień Wniebowzięcia Chwalebnej Dziewicy Maryi, około godziny dziewiątej, dopełniwszy kanoniczne godziny służby Bożej, wypowiadając ze łzami słowa psalmu: „Tobie, Panie, zaufałem” oraz: „W ręce Twoje, Panie, powierzam ducha mego” – odszedł z tego świata do Chrystusa i oddał swą szczęśliwą duszę w ręce świętych aniołów, którzy mu się częstokroć, kiedy jeszcze przebywał w śmiertelnym ciele, objawiali.

Odszedł z tego świata w roku Pańskim 1257, wypełniwszy święte dni swego życia. Żył lat siedemdziesiąt jeden, urodził się w roku 1186, do zakonu wstąpił w roku 1220, umarł w roku 1257. Ciało jego, przeczyste świętością i dziewictwem, zostało pogrzebane uroczyście w konwencie Zakonu Kaznodziejskiego. Pogrzeb zaś prowadził czcigodny biskup krakowski, Jan Prandota, jego krewny.

O wskrzeszeniu młodzieńca w dzień pogrzebu błogosławionego Jacka

Kiedy błogosławiony Jacek umarł i przeszedł z tego śmiertelnego życia na niebieskie i wiekuiste stolice, świętość tego Bożego męża nie przestała działać. A mówią nam o tym poważne świadectwa z poprzednich wieków. Również jego szczęśliwe zejście raczył Bóg ozdobić przedziwnymi cudami. Albowiem w sam dzień jego pogrzebu chciał Bóg, aby powstał z martwych pewien szlachetny młodzieniec, którego przyniesiono przed święte ciało.

Młodzieniec ten, imieniem Żegota, cwałując na koniu po błoniach świętego Floriana, ciężko upadł, złamał kark i skonał. Tłum się zebrał wokół nieszczęśliwego wypadku, przybiegli przerażeni rodzice, a niespodziewany zgon sprawił im taki ból, że byli prawie bez życia. Wróciwszy do siebie, wraz z tłumem szlachty i mieszczan, niosą ciało zabitego młodzieńca, krzycząc głośno i płacząc, na grób pogrzebanego błogosławionego Jacka. Wzywają pomocy błogosławionego Jacka i kładą na jego grobie ciało młodzieńca. Po niecałej godzinie ów młodzieniec, który był umarły, na oczach wszystkich wstaje żywy, bez śladu śmierci czy kalectwa. Składa dziękczynienia i wyśpiewuje chwałę Dawcy życia, Bogu, i błogosławionemu Jackowi, którego zasługami przywrócony został do życia i którego widział w raju wśród innych świętych.

O widzeniu biskupa krakowskiego

Odprawiwszy na pogrzebie męża Bożego wszystkie obrzędy, które przewiduje obyczaj Kościoła, czcigodny Jan Prandota, biskup krakowski, który osobiście powierzył ziemi błogosławionego Jacka, wszedł około godziny dziewiątej do katedry świętego Stanisława męczennika, aby się pomodlić przed Chwalebną Dziewicą. Kiedy pochylony przed ołtarzem nieco żarliwiej oddał się modlitwie i ogarnęła go słodycz dóbr niebieskich, bolał niezmiernie nad tym, że śmierć zabrała z jego Kościoła męża godnego wielkiej chwały, Jacka.

Nagle za sprawą Bożą porwał go twardy sen i znalazł się poza sobą. I oto objawili mu się niezwykle piękni młodzieńcy w śnieżnobiałych szatach, cali w świetle, trzymający w rękach świece, tak jakby rozpoczynali procesję. Za nimi szli dwaj czcigodni mężowie, jaśniejący blaskiem niebieskiej chwały. Jeden z nich, w szatach pontyfikalnych, tak jakby miał za chwilę odprawiać, drugi w habicie Braci Kaznodziejów, a jego szkaplerz był jaśniejszy niż śnieg. Na głowie miał dwie złote – jak się widzącemu wydawało – korony, lśniące drogocennymi kamieniami.

Kiedy biskup radował się tym, co w duchu widział, ale zupełnie nie wiedział, kim są owi mężowie, ten w szatach pontyfikalnych zwrócił się do biskupa krakowskiego z radosnym obliczem i powiada: „Ja jestem Stanisław, biskup krakowski, ten zaś obok mnie to brat Jacek z Zakonu Głosicieli słowa Bożego. Ma na głowie, jak widzisz, dwie aureole: jedną dla nauczycieli słowa Bożego, drugą dla dziewic. Właśnie wprowadzam go, w towarzystwie tych aniołów, do niebieskiej chwały”. Powiedziawszy to, zaśpiewał radośnie antyfonę: „Światłość wiekuista świecić będzie świętym Twoim, Panie”. Wówczas aniołowie oraz święty męczennik Stanisław prowadzą chwalebnego Jacka do niebieskiej chwały, wśród wielkiego światła i nad wyraz słodkiego śpiewu.

Gdy stracił ich z oczu, wielebny biskup Prandota wrócił do siebie i zaczął wysławiać i wychwalać najlepszego Boga, który świętych obdarza chwałą. Następnie rzekł do otaczających: „Chodźmy, najdrożsi, do Braci Kaznodziejów opowiedzieć im przedziwne rzeczy, jakie miłosierny Bóg raczył objawić słudze swojemu o błogosławionym mężu Jacku”.

O widzeniu błogosławionej Bronisławy

W dzień śmierci świętego męża Jacka szlachetna dziewica Bronisława, która w klasztorze sióstr na Zwierzyńcu obok Krakowa z niezmierną pobożnością i oddaniem służyła Bogu ponad czterdzieści lat, modląc się w ową uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Dziewicy Maryi i z całego serca oddając się kontemplacji tego, co niebieskie, została wzniesiona ponad siebie i zmorzona twardym snem. Bóg objawił jej wówczas następujące widzenie:

Zobaczyła, że na kościół Braci Kaznodziejów w Krakowie zstępuje z nieba ogrom światła. Dach kościoła pełen był słodko śpiewających aniołów, za którymi zdążała wspanialsza niż słońce, lśniąca blaskiem wszystkich drogich kamieni Dziewica Matka Boga, jaśniejąca niezmierzonym światłem. Towarzyszył jej wspaniały chór dziewic. Trzymała za lewą rękę i prowadziła męża o jaśniejącym obliczu, w świetlanej i lśniącej szacie, brata z Zakonu Głosicieli słowa Bożego. Zdumiona Bronisława, bo nigdy podobnego światła nie widziała, zebrała się na odwagę i zwróciła się do Dziewicy, która była piękniejsza ponad wszystkich:

„Błagam cię, Pani, powiedz mi, kim jesteś i co za brata – jesteś przecież Dziewicą – ze sobą prowadzisz”. Na to najwspanialsza Matka Boga: „Nie dziw się, córko, że zstąpiłam na te śmiertelne drogi. Ja jestem Matką Miłosierdzia, a ten, którego widzisz, to brat Jacek z Zakonu Kaznodziejskiego. Był Mi niezwykle oddany, dlatego w tym świątecznym i uroczystym pochodzie prowadzę go do królestwa chwały i do wiekuistej łożnicy”. Powiedziawszy to, Dziewica Matka Boga, Rodzicielka samego Miłosierdzia, zaczęła niezmiernie słodko śpiewać: „Pójdę na górę, gdzie rośnie mirra, i na pagórki Libanu”. Cały orszak duchów anielskich, prowadząc świętego Jacka wśród słodkich śpiewów i blasku nadziemskiego światła, zaczął powoli znikać jej z oczu i wchodzić do ojczyzny…

Cuda związane z wodą

Pierwsze dwa teksty opisują cudowne przejście świętego Jacka suchą stopą przez wodę. Opisy tego rodzaju nigdy nie są czystą relacją historyczną, przede wszystkim wyrażają liczne treści symboliczne. Kluczem do odkrycia zawartej w nich symboliki jest oczywiście ewan­geliczna scena chodzenia Pana Jezusa po jeziorze.

Właśnie: co oznacza tamto dziwne wydarzenie chodzenia Pana Jezusa po wodzie? W symbolice biblijnej wody, które mogą zniszczyć człowieka, oznaczają zwykle zagrażające nam i nacierające na nas zło. Prototypem tej symboliki jest potop. Bezpieczne przejście przez taką wodę – przypomnijmy sobie przejście Izraelitów przez Morze Czerwone, czy później, za czasów Jozuego, przez rzekę Jordan – jest znakiem, że Bóg jest mocniejszy niż wszelkie zagrażające nam zło. Toteż symboliczne opisy życia wiecznego zaznaczają, że tam „morza już nie będzie” (Ap 21,1); będzie tam obfitość wody, ale tej tylko, która daje życie i ochłodę.

Chodzenie Pana Jezusa po wodzie oznacza więc, że ogromne zło, które na tej ziemi otoczyło Syna Bożego i na Niego natarło, było kompletnie bezsilne wobec Jego mocy Bożej. Scena chodzenia po jeziorze jest wspaniałym wyjaśnieniem tajemnicy Krzyża: zło uderzyło całą swoją mocą w Syna Bożego, aby Go zniszczyć, a On przez swoją śmierć wszedł do chwały Zmartwychwstania i stał się Zbawcą wszystkich ludzi. Przeszedł suchą stopą po złowieszczych wodach, nie zaszkodziły Mu one ani trochę. Niezmiernie też ważna jest w tym epizodzie postać Apostoła Piotra: ci, którzy są blisko Chrystusa i nie są ludźmi małej wiary, mogą również przejść bezpiecznie przez straszliwe masy zła, które, zdawałoby się, muszą zniszczyć każdego bez wyjątku.

Dwa przejścia świętego Jacka przez wodę są dość od siebie różne. Pod Wyszogrodem święty przechodzi wielką wodę oddzielającą go od ludzi, którym chce głosić słowo Boże. W Kijowie przechodzi przez wielką wodę, aby uciec przed Tatarami (w których nie tylko autor tekstu, ale powszechne odczucie wielu pokoleń Polaków widziało istoty z piekła rodem; samą nazwę tego ludu utworzono od słowa tartarus – „piekło” ). W epizodzie kijowskim cud bezpiecznego przejścia przez sam środek wrogich sił został rozdzielony na dwie sceny: zanim święty Jacek cudownie przeprawił się przez Dniepr, przedtem jeszcze „wyszedł bezpiecznie wraz z braćmi przez środek niewiernych, którzy właśnie pustoszyli klasztor i wszystkich wokół zabijali”. W opisie podkreślono starannie, że stało się to mocą Eucharystii i nabożeństwa do Matki Bożej. W epizodzie wyszogrodzkim natomiast rozbudowano wątek dobrego wpływu, jaki wywarł święty Jacek na swoich towarzyszy: pomógł im wzmocnić się w wierze i w ten sposób umożliwił im bezpieczne przejście przez niszczącą wodę.

Chwili uwagi domaga się wątek zabrania przez świętego Jacka posągu Matki Bożej. Sam z siebie posąg jest ciężki, wydawałoby się więc, że kiedy wszystko jest zagrożone, ratować trzeba przede wszystkim Ciało Pańskie, wiarę w Chrystusa. To jest sama istota chrześci­jaństwa. Tak jednak nie jest. Chrześcijaństwo bez Matki Bożej byłoby niepełne; Ona zresztą jest naszą obroną w chwilach niebezpiecznych. Ciężaru zaś nabożeństwa maryjnego nie trzeba się lękać, sam Chrystus bowiem sprawi, że posąg Jego Matki stanie się „lżejszy niż trzcina”.

Dwa pozostałe opisy dotyczą wskrzeszenia topielców. W żywocie świętego Jacka znajdziemy całą serię cudów tego typu. Również te opisy zawierają w sobie wiele treści symbolicznej. Wszyscy, którzy stracili życie w nurtach wody, a których następnie święty Jacek wskrzesił, byli ludźmi dobrymi; niekiedy są to jeszcze dzieci. Oto przestroga, że zło niszczy nie tylko ludzi zepsutych. Wystarczy jakieś zaniedbanie czy brak uwagi, żeby zginąć; niekiedy zaś człowiek ginie, bo po prostu jest za słaby, aby sprostać nawałnicy. Dość często ludzie, którzy ginęli w nurtach rzeki, byli na koniu: przypomnijmy, że w symbolice średniowiecznej koń był symbolem światowej próżności, jego przeciwieństwem był poczciwy osiołek.

Prawie zawsze ludzie pochłonięci przez wodę są jedynakami, a główną postacią żałobną jest ich matka. Czyż matką tą nie jest Kościół? Przecież od wieków mówiło się z ambon, że matka młodzieńca z Nain jest symbolem Matki Kościoła, która opłakuje śmierć swojego dziecka. Zaś opisy wskrzeszeń dokonywanych przez świętych niewątpliwe są wzorowane na wydarzeniach ewangelicznych. No dobrze, ale przecież Matka Kościół ma wiele dzieci; tu zaś jest mowa o jedynaku! Bo Matka Kościół śmierć każdego dziecka opłakuje jak utratę jedynaka!

Główne pouczenie zawarte w opisach cudów wskrzeszenia tych, który się potopili, jest, jak się wydaje, jednoznaczne: Żeby wskrzesić kogoś, kogo pochłonęło zło, nie wystarczy mu mówić o sprawach Bożych i wielkim powołaniu człowieka; trzeba być pełnym świętości i mocy Bożej, która promieniuje wokoło i przywraca życie umarłym.

Teksty pochodzą z cytowanej powyżej książki o. Seweryna Lubomlczyka De vita, miraculis et actis canonisationis S. Hyacinthi, wydanej w Wenecji w roku 1594.

Jak niezłomna wiara i nadzieja w Bogu pozwoliła świętemu Jackowi przejść przez Wisłę

Zdarzyło się, że błogosławiony Jacek zdążał do Wyszogrodu, miasta w Księstwie Mazowieckim, aby głosić słowo wiary. Żeby dostać się do miasta i głosić tam słowo Boże, trzeba było przeprawić się na drugi brzeg rzeki; była akurat pełniejsza niż zwykle i wylewała się z ko­ryta. Nie znalazłszy żadnej łodzi ani przewoźnika, pozbawiony ludzkiej pomocy, napełnił się nadzieją w Bogu i mocną ufnością, i powiada do braci Godyna, Floriana oraz Benedykta: „Bracia najdrożsi, módlmy się do Wszechmogącego Boga, któremu niebo, ziemia, morze i źródła wód są posłuszne, aby pozwolił nam przejść tę wartką i głęboką rzekę”. Ci usłuchali świętego, poklękali do modlitwy i zanosili błagania do Boga.

Błogosławiony Jacek powstał, naznaczył Wisłę znakiem krzyża Pańskiego i zaczął stąpać po wodzie, która na sposób stałej materii udzielała mu świętej posługi. Idąc suchą stopą po falach wód, powiada do towarzyszy: „Idźcie w imię Chrystusa moim śladem i żadną miarą nie wątpcie w moc Wszechmogącego”.

Jednak towarzyszący mu bracia, oszołomieni tak zadziwiającym cudem, nie mieli równie apostolskiej wiary i nie odważyli się pójść w ślad za Jackiem. Ten odwrócił się, rozciągnął płaszcz na falach i rzekł do braci: „Dlaczegóż wątpicie, najdrożsi synowie?”. I uczyniwszy powtórnie znak krzyża świętego, tak powiada: „Oto most Jezusa Chrystusa, którym w Jego imię przejdziemy przez tę wielką wodę”. I przepłynęli, mając pod sobą fale rzeki niby jakiś stały ląd. Płaszczem, na którym stali zwróceni ku miastu, kierował święty Jacek.

Zobaczywszy to, ludzie owego miasta osłupieli i niezmiernie się zdziwili i błogosławili Boga, który przedziwne dzieła czyni w swoich świętych.

 

Jak suchą stopą przeszedł przez Dniepr, niosąc alabastrową figurę chwalebnej Dziewicy

Kiedy błogosławiony Jacek uzyskał od kijowskiego księcia miejsce na budowę klasztoru, głosił nieustannie przez pięć lat słowo Boże i budował klasztor1. W ten sposób wielkie mnóstwo ludzi nawrócił do Chrystusa i utworzył wspólnotę braci. Pewnego dnia postanowił już wrócić do Polski. Kiedy przystąpił do ołtarza, aby odprawić święte tajemnice i powierzyć się Bożej opatrzności, niespodziewanie rozległy się w mieście krzyki spowodowane nagłym nadejściem Tatarów. Bracia z klasztoru, usłyszawszy je, przybiegli przerażeni do kościoła, do świętego męża odprawiającego boskie tajemnice, i przekrzykując się, oznajmili mu o tym. „To już po nas, błogosławiony ojcze, uciekajmy co prędzej, może jeszcze uda nam się wymknąć z rąk niewiernych Tatarów! Oni już zbrojną ręką włamują się do bramy klasztoru!”.

Usłyszawszy to, święty mąż wziął Najświętszy Sakrament i tak jak stał, ubrany w święte szaty, zaczął wraz z braćmi uciekać. Był już na środku kościoła, kiedy posąg Chwalebnej Dziewicy, wykonany z kamienia alabastrowego, ważący cztery albo pięć talentów, głośno za nim zawołał: „Synu Jacku, dlaczego sam uciekasz, a mnie razem z moim Synem zostawiasz, aby Tatarzy rozbili ten posąg i go podeptali? Weź mnie z sobą!”. Święty Jacek, zdumiony tym głosem, powiada: „Chwalebna Dziewico, bardzo ciężki jest ten Twój posąg, jakżeż go więc udźwignę?”. Na to Dziewica: „Weź go, Syn mój uczyni go lekkim”.

Wówczas święty mąż, w jednej ręce trzymając Ciało Chrystusa, w drugiej niosąc posąg, który wydawał mu się lżejszy niż trzcina, wyszedł bezpiecznie wraz z braćmi przez środek niewiernych, którzy właśnie pustoszyli klasztor i wszystkich wokół zabijali. Nad Dnieprem rozłożył braciom płaszcz i suchą nogą przeprowadził ich na drugi brzeg rzeki. W ten sposób zarówno siebie, jak i swoich braci uwolnił od niebezpieczeństwa. Na żywe i trwałe świadectwo tego cudu pozostawił na tej rwącej rzece ślad swojego przejścia, który widzieli podani wyżej świadkowie i przysięgą to potwierdzili. Figurę zaś przyniósł Jacek aż do Krakowa, gdzie odzyskała swój pierwotny ciężar właściwy kamieniowi i po dziś dzień otoczona jest czcią ludu.

O wskrzeszeniu topielca

Roku Pańskiego 1221, w dzień przeniesienia świętego Stanisława, który jest patronem Królestwa Polskiego3 , zdarzyło się, że błogosławiony Jacek szedł do miejsca owego patrona. Kiedy przepłynął Wisłę (a woda wówczas nadzwyczaj wezbrała) spotkał na brzegu tłum szlachty i ludu, płaczący nad ciałem jakiegoś rycerza, Piotra z Proszowa, który porwany przez rzekę spadł z konia i utopił się.

Matka utopionego, pani Falisława, zobaczywszy błogosławionego Jacka (a znała jego święte życie i miłe Bogu postępowanie), upadła do jego nóg i z płaczem powiada: „Człowieku Boży, ojcze Jacku, spójrz na moje nieszczęście! Miałam jedynego syna, a oto teraz widzę go martwym. Co ja teraz, biedna, uczynię, sierota bez męża i najdroższego syna?”.

Wówczas błogosławiony Jacek, poruszony litością, zapłakał. Odszedł od tłumu i modlił się na klęczkach, a wróciwszy do zmarłego, pyta jego matki: „Córko Falisławo, kiedy twój syn utonął?”. Odpowiedziała: „Wczoraj wieczorem, ale odnaleziono go dopiero dziś. Pociesz mnie, ukochany ojcze!”. Wówczas błogosławiony Jacek, przystąpiwszy do ciała, wziął rękę zmarłego i powiada: „Piotrze, Pan nasz, Jezus Chrystus, którego chwałę głoszę, niech cię przywróci, za wstawiennictwem błogosławionej Dziewicy Maryi, do dawnego życia”. Ten natychmiast wstał, dzięki czyniąc Bogu oraz Jego słudze, błogosławionemu Jackowi.

O wskrzeszeniu młodzieńca, jedynego syna wdowy

Roku Pańskiego 1257 – był to ostatni rok jego życia – pewna szlachetna wdowa, Przybysławska 4 , ze wsi Serniki, wysłała swego jedynego syna Wisława do błogosławionego męża Jacka (była jego duchową córką) do Krakowa, aby uprosił go na święto błogosławionego Jakuba Apostoła ze słowem Bożym i duchową pociechą. Zgodził się święty i rzekł do jej syna: „Synu Wisławie, jedź pierwszy, a ja wkrótce wybiorę się za tobą”. Usłyszawszy to, Wisław z radością pośpieszył do matki, aby przynieść jej nowinę o przybyciu męża Bożego.

I stało się, że kiedy przybył nad rzekę Rabę, która właśnie bardzo wezbrała z powodu wielkich deszczów, jakie spadły ubiegłej nocy, i chciał wraz ze swym giermkiem przepłynąć rzekę, porwany przez rwący nurt wody, nie mógł się z niego wyrwać, lecz spadłszy z konia, zatonął i nawet już nie wypłynął. Giermek ledwo się wyratował i przybywszy do matki utopionego (która z całą pobożnością oczekiwała nadejścia błogosławionego Jacka), z płaczem oznajmił jej o śmierci syna. Ta, zmiażdżona nieszczęsną wiadomością, ledwo ducha nie wyzionęła. Wróciwszy do siebie, zalana łzami i z włosami rozrzuconymi pobiegła – wraz z szlachetnymi matronami i licznymi kobietami i mężczyznami, którzy przybyli na kazanie błogosławionego Jacka – nad rzekę, w której zatonął jej syn.

Kiedy z matczynego wnętrza boleściwie narzekała i z żalu zawodziła, oto przybywa mąż Boży święty Jacek, w towarzystwie brata Klemensa. Przepłynąwszy łodzią, stanął na brzegu, gdzie córka jego, pani Przybysławska, wraz z całym tłumem kobiet i mężczyzn opłakiwała smutne zejście i śmierć swojego syna. Zobaczywszy go, przypadła do stóp jego ze łzami i matczynym jękiem: „O szczęsny ojcze Jacku, w czym przeciw tobie zawiniłam? Czym zgrzeszyłam? Oto jedynego syna, jakiego miałam, Wisława, którego żywym wysłałam po ciebie, ty mi go zwracasz martwym. Właśnie w tym miejscu się utopił. Co ja pocznę, nieszczęsna? Teraz nie mam już ani męża, ani syna. Oto światło oczu moich oglądam zgasłe”.

Wówczas święty Jacek, odszedłszy nieco, modlił się na klęczkach do Pana Boga, a kiedy wstał od modlitwy, powiada: „Zachowajcie spokój ducha. Wkrótce ujrzycie chwałę Bożą”. I oto ciało zmarłego młodzieńca, wbrew potężnemu nurtowi rzeki, mocą Bożą znalazło się na brzegu, na którym stali. Ludzie wyciągnęli je i położyli u stóp świętego. Wówczas żałobna matka wraz z innymi niewiastami i całym obecnym tłumem, upadli do nóg świętego i głośno go błagali: „O szczęsny Jacku, swoją modlitwą zwróciłeś zmarłego, oddaj go jeszcze żywym!”. Wtedy mąż Boży, z tą ufnością, jaką zawsze żywił dla Boga, przystępując do ciała zmarłego, powiada: „Synu Wisławie, Pan Jezus Chrystus, dla którego wszystko żyje, On sam niech cię ożywi”. Natychmiast wstał młodzieniec żywy, ten który był umarły. Ujrzawszy cud, żałobna matka i wszyscy obecni z pokorą pokłonili się Bogu i złożyli dzięki Temu, który wskrzesza umarłych, a strapionych pociesza. To zaś wydarzenie stało się głośne w całej Polsce.

Opiekun zaczynającego się życia

Pobożność ludowa uczyniła świętego Jacka opiekunem brzemiennych matek i patronem, do którego zwracają się z prośbą o pomoc niepłodni małżonkowie? Jak wiadomo, chrześcijaństwo bardzo pogłębiło samo pojęcie płodności. Wysoko ceniąc celibat ze względu na Boga, pokazało duchowe wymiary płodności. Prawdziwą, a nawet szczególnie wspaniałą płodnością jest rodzenie ludzi do życia duchowe­go, rodzenie ich dla Chrystusa. Święty Jacek, żarliwy i niezmordowany misjonarz, któremu Bóg udzielił łaski zostania duchowym ojcem dziesiątków tysięcy ludzi, został więc uznany za szczególnego orędownika dla tych wszystkich, którzy tęsknią za ojcostwem i macierzyństwem. Dla ludzi nawykłych do myślenia symbolicznego logika tego przejścia jest nader prosta.

Legendy na ogół się nie starzeją. Również poniższe legendy opisują tęsknoty, smutki i radości jakby nam współczesne. Ale także ujawniają, że współczesne nam sytuacje są częstokroć zupełnie inne. Jest to inność, której nie da się przedstawiać w kategoriach tylko opisowych; ona aż woła o wartościowanie – niestety, wiele zmieniło się na gorsze, na znacznie gorsze. Kiedy na przykład czytamy o planowanym pogrzebie nieszczęśliwie poronionego dziecka, czyż nie przychodzi nam na myśl, że dzisiaj wiele dzieci – niechcianych przez rodziców – nie ma nawet własnych grobów?

Na samo zaś pojęcie dziecka niechcianego ciekawe światło rzuca legenda o skruszonej dzieciobójczyni. Okazuje się, że jest to sprawa psychologicznie bardzo złożona. Wyrodnej matce starczyło okrucieństwa na to, żeby spokojnie patrzeć na powolną śmierć swojego dziecka – tak bardzo go nie chciała! A przecież w samej głębi ona je naprawdę chciała. Okazało się to dopiero wówczas, kiedy dziecko już nie żyło. Zaprawdę jest coś nieludzkiego w samym pojęciu „dziecko niechciane”!

Teksty pochodzą z przytoczonego już wyżej dziełka o. Seweryna Lubomlczyka, De vita, miraculis et actis canonisationis S. Hyacinthi, Wenecja 1594.

Jak święty Jacek wymodlił macierzyństwo bezpłodnej kobiecie

W roku Pańskim 1240 miało miejsce następujące wydarzenie: Pewna szlachetna pani, Felicja z Gruszowa, która wraz z mężem posiadała ogromne posiadłości, przez dwadzieścia lat nie wydała na świat dziecka i było rzeczą jasną, że nigdy już dziecka nie urodzi. Nieszczęście to było powodem, że cierpiała od swego męża liczne przekleństwa i zniewagi. Nie mogąc znieść hańby bezpłodności, męczyła Boga (jak Anna, matka Samuela) ciągłymi prośbami, aby uwolnił ją od tej hańby i dał dziedzica zdobytych pracą bogactw. Błogosławiony Jacek, którego duchową córką była ta udręczona kobieta, też modlił się o to, o co ona przez tyle lat we łzach błagała Boga.

Wreszcie pewnego razu, gdy mąż szczególnie ją znieważył, przyszła zapłakana do błogosławionego męża i powiada: „Ojcze Jacku, cóż ja, biedna, mam począć wobec tylu poniżeń i pogardy od męża? Mąż mój i krewni nienawidzą mnie, bo jestem bezpłodna. Błagam cię, podaj mi pomocną dłoń i wstaw się za mną, grzesznicą, u Źródła dobroci, Pana Boga najwyższego, który to, czego nie ma, powołuje do istnienia i w jednej chwili z łatwością bogaci ubogiego. Wiem przecież i mocno w to wierzę, że jeśli się pomodlisz do Boga, otrzymam dziedzica i mąż mój przestanie mnie znieważać”.

Wobec jej błagań mąż święty westchnął i zapłakał, a głęboko jej współczując, powiada: „Idź, córko Felicjo, dziedziczko wiary i nadziei w Bogu, do domu twego. Zostaniesz obdarzona synem. Oto wydasz na świat takiego potomka, w którego rodzie urodzą się liczni biskupi i dygnitarze”. Uwierzyła niewiasta słowom męża Bożego i z radością wróciła do domu, a niedługo potem poczęła z męża swojego i urodziła syna. Kiedy go odłączyła od piersi, przyniosła do błogosławionego męża do Krakowa, chwaląc Boga i dzięki czyniąc. Spełniło się wszystko, co prorokował święty w duchu Bożym, a zaświadczyło to wielu ludzi godnych wiary.

Jak pewna brzemienna niewiasta, wezwawszy pomocy świętego, została uwolniona od śmierci

Pewna szlachetna niewiasta, Petronela, była brzemienną. Na sześć tygodni przed rozwiązaniem chwyciły ją ogromne bóle brzucha. Ze względu na straszny ból nie mogła urodzić i duch w niej już ustawał. Konając już i prawie oddając ducha, wezwała błogosławionego Jacka na ostatnie chwile swojego życia; ona, która stanęła już na progu śmierci. Wnet mąż Boży, błogosławiony Jacek, staje przy jej łożu i powiada: „Córko Petronelo, niewiasto oddana Bogu, oto jestem, ponieważ w tej chorobie mnie wzywałaś. W imieniu Jezusa Chrystusa wró­cisz do zdrowia i bez większego bólu urodzisz syna”. Kiedy wróciła do przytomności, stwierdziła, że jest zdrowa. I jak zapowiedział mąż Boży Jacek, bez trudu i bólu urodziła syna. Przyszła potem z synem do grobu świętego Jacka, pobożnie dziękując Bogu, który przez zasługi świętego Jacka uwolnił ją od śmierci. Uroczyście zaświadczyła o tym cudzie wobec ojców konwentu oraz wielu innych. A stało się to w roku 1268, w dzień świętego Grzegorza, papieża i wyznawcy.

I przywróceniu życia poronionemu dziecku

W roku 1519 pewna ciężarna kobieta nie mogła donosić dziecka według porządku natury aż do czasu rozwiązania; miała poronienie i urodziła dziecko nieżywe. Rodzina i sąsiedzi, wobec nieszczęsnego losu dziecka, które ledwo pokazało światu swą postać ludzką, bez chrztu miało być złożone do grobu – jak to mówi święty Hiob: „z matczynego łona przeniesione prosto do mogiły” – współczuli z płaczem, a cały dom napełnił się niespodziewanym smutkiem. Jej mąż, Jan, nieszczęście to przeżywał w strasznym bólu i pełen żalu dołączał się do łez małżonki. Rodzina przygotowała już wszystko, aby złożyć w ziemi poronione dziecię.

Nieszczęsnym zaś rodzicom nie pozostało już nic innego w tym utrapieniu, jak zwrócić się do Pana Boga, Dawcy życia i Stworzyciela dusz, który uśmierca i ożywia, rani i leczy, wprowadza do otchłani i z niej wyprowadza. Ojciec dziecka, pełen pokory prosi o wstawiennictwo świętego Jacka, na kolanach i z wielką pobożnością zanosi modlitwy i obiecuje ofiary u grobu męża Bożego. Błaga w pokorze, przez Boże miłosierdzie i opiekę świętego, za duszę, która nie oczyszczona przez chrzest opuściła malutkie ciało.

Kiedy tak się modli, oto dusza dziecka cudownie i budząc osłupienie otaczających wchodzi w zmarłe ciałko, przenika je i ożywia. Dziecko, na sposób niemowląt mamrocze i zaczyna krzykliwie płakać, a w krótkim czasie wróciło do zdrowia i zostało ochrzczone. Rodzice zaś jego, czując się w obowiązku chwa- lić Boga, który czyni wielkie rzeczy i możny jest, wypełnili u grobu świętego Jacka złożone śluby. O cudzie zaś opowiadali wielu wiarygodnym świadkom płci obojga.

O skruszonej dzieciobójczyni i cudownym wskrzeszeniu niemowlęcia

W pewnej wiosce w ziemi krakowskiej zbliżał się połóg pewnej niewiasty, a niechętny jej mąż coraz gorzej się z nią obchodził. Kiedy urodziła dziecko, w kobiecym odwecie zaczęła je głodzić, tak że, wycieńczone i zamorzone głodem, umarło. Wówczas ta sama niewiasta, matka dziecka, zobaczywszy, jakiego dopuściła się okrucieństwa, żalem zdjęta, zaczęła się niezmiernie smucić i, żeby przebłagać Boga za zbrodnię dzieciobójstwa, błagała nieustannie różnych świętych o wstawiennictwo, a zwłaszcza świętego Andrzeja Apostoła, w którego święto dopuściła się tak wielkiego przestępstwa.

Otóż zdarzyło się, że przed snem zanosiła modlitwę przebłagalną przed świętym Andrzejem; a kiedy zasnęła, ujrzała we śnie czcigodną osobę trzymającą krzyż (tak jak to zazwyczaj maluje się wizerunek świętego Andrzeja), która jej powiada: „Nie smuć się, niewiasto. Oto przyszedłem, ponieważ tyle razy mnie wzywałaś. Zaprawdę, jeśli chcesz, aby twoje dziecko, które okrutnie zabiłaś, odzyskało stracone życie, udaj się do świętego Jacka wyznawcy, a ustąpi twoim pragnieniom, by dziecko zostało wskrzeszone”. Na to kobieta: „Gdzie jest ten święty Jacek?”. Odpowiedział: „W Krakowie, w kościele Najświętszej Trójcy”. Co powiedziawszy, zniknął.

Kobieta zaś, pocieszona obietnicą, przebudziła się i upadłszy na kolana, złożyła ślub świętemu Jackowi2 i cała się pokornie poleciła jego modlitwom. Kiedy to uczyniła, oto dziecko, zamorzone głodem na śmierć, odzyskało duszę i zdrowie. Po paru latach przyprowadziła je żywe do grobu świętego Jacka, wypełniła ślub i zaświadczywszy o cudzie na chwałę Bożą i cześć świętego, wróciła do siebie.


1 De vita miraculis sancti Iacchonis (Hyacinthi) ordinis fratrum praedicatorum. Auctore Stanislao lectore eiusdem ordinis, wyd. L. Ćwikliński, w: Monumenta Poloniae Historica (dalej: MPH), t. 4, ss. 818?903.

 

2 S. Lubomlczyk, De vita, miraculis et actis canonisationis S. Hyacinthi, Wenecja 1594. Seweryn Lubomlczyk – nazywany również Żydowinem, gdyż chrzest przyjął już w wieku dojrzałym – należy do najwybitniejszych dominikanów polskich drugiej połowy XVI wieku. Znakomity kaznodzieja, a zarazem autor cenionych dzieł teologicznych (bodaj największą popularnością cieszył się jego Monotessaron Evangeliorum), członek polskiego poselstwa udającego się do Szwecji do Zygmunta Wazy i kaznodzieja sejmowy. W latach 1589-1594 był promotorem procesu kanonizacyjnego św. Jacka.

 

3 W. Abraham z pobytem św. Jacka w Kijowie łączy kilka dokumentów papieża Grzegorza IX z lat trzydziestych XIII wieku na temat stosunku do Białorusinów. W jednym z nich papież nakazuje duchownym, aby wpływali na książąt, by we wzajemnych walkach nie szukali poparcia u Rusinów, a „nadto, aby nie uciskali ludności wiejskiej, która nie mogąc znieść niewoli, ucieka na Ruś i tam od wiary odpada” (W. Abraham, Powstanie organizacji Kościoła łacińskiego na Rusi, Lwów 1904, s. 79).

 

4 Św. Stanisław został kanonizowany w 1253 r. Informacja ta wydaje się więc anachroniczna, jakkolwiek uroczyste przeniesienie ciała świętego nastąpiło jeszcze w wieku XI, w kilkanaście lat po jego śmierci. Jest więc mało prawdopodobne, aby w 1221 r. obchodzono uroczystą rocznicę tego wydarzenia.