„I jeszcze tylko dzisiaj, jutro, pojutrze i….
Leszczyny, znów będą Leszczyny…
Do domu wrócimy, Leszczyny będą znów…”
No i wreszcie nadszedł ten dzień – dzień wyjazdu na coroczną wycieczkę chóru. Wyjazdy te mają charakter poznawczy (zwiedzamy wciąż nowe nieznane zakątki) i pielgrzymkowy (zawsze na naszej trasie jest miejsce, w którym modlitwą i śpiewem mamy okazję oddać cześć naszemu Panu), jak też integrujący naszą małą rodzinę chóralną.
1 lipca powitał nas chłodem poranka i kroplami długo oczekiwanego deszczu, no i niestety żalem z powodu przegranej naszych Biało – Czerwonych z Portugalią, którzy ulegli rywalom dopiero w rzutach karnych! Zdziwieni zobaczyliśmy w oknach podjeżdżającego autokaru naszego pana organistę ubranego….. w strój reprezentacji Polski. Minę miał nietęgą co prawda ale szybko wrócił mu dobry humor, bo przecież będą jeszcze inne mistrzostwa i „nasi” będą mieli okazję do kolejnych zwycięstw.. Tym razem kierowaliśmy się na południowy zachód w Kotliną Kłodzką. Im bardziej oddalaliśmy się od Kielc, tym śmielej zza chmur wyglądało wesoło słoneczko, wróżąc wspaniałą pogodę.
Kamień Śląski – urokliwe, spokojne śląskie miasteczko – to miejsce urodzenia św. Jacka Odrowąża, patrona naszej parafii. Tu postanowiliśmy się zatrzymać, by w pięknej, barkowej kaplicy pod Jego wezwaniem złożyć swe modły i prośby oraz śpiewem oddać Mu cześć. Naszym „Szafarzem” podczas adoracji był nie kto inny jak tylko sam pan Tomasz! Kaplica ta urządzona została w zamku przez jedną z właścicielek – hrabinę Magdalenę Engelburg-Kotulińską-Kryszkovitz ze względu na żywy kult św. Jacka w Kamieniu i okolicy. Wieść głosi, że jest ona urządzona w pokoju w którym urodził się św. Jacek
Następnie udaliśmy się do Złotego Stoku. Tam zwiedzaliśmy kopalnię złota o wielowiekowej tradycji. Kopalnia ta była czynna do lat 60-tych XX wieku kiedy to ją zamknięto ponieważ stała się nierentowna. Wędrowaliśmy chłodnymi, wilgotnymi korytarzami oglądając zgromadzone tu narzędzia służące górnikom do wydobywania i wytapiania cennego kruszcu. Zachwycił nas przepiękny podziemny wodospad mieniący się w skąpym świetle milionem srebrnych kropelek spadających ze skał niczym łzy, koncertujący pełną gamą spadających na kamienie kropel. My też „daliśmy koncert”! W mroku starych sztolni świętokrzyska „Łysica” brzmi naprawdę dumnie. Z kopalni wyjechaliśmy co prawda bez wymarzonego złotego samorodka, ale za to w doskonałych i śpiewających humorach. Po krótkim spacerze po Kłodzku z pięknym mostem „skorupkowym” i piętrzącą się majestatycznie twierdzą dotarliśmy na nocleg
Rankiem dnia następnego udaliśmy się do stolicy Czech: Pragi. Zwiedzanie rozpoczęliśmy od Zamku praskiego – Hradczany, a raczej od jego urokliwych ogrodów. W przepięknej, majestatycznej, spowitej półmrokiem katedrze św. Wita, Wacława i Wojciecha, wypełnionej wielonarodową rzeszą turystów, w kraju ateistów, kraju w którym kościoły zamieniono na muzea, daliśmy przykład żywej wiary budząc ogromny podziw i zainteresowanie wśród obecnych. Zaśpiewana przez nas „Sancta Maria” rozległa się szerokim echem uwielbienia dla Matki Bożej po całej świątyni….
Mieliśmy tez okazję i szczęście zdążyć na uroczystą zmianę warty na dziedzińcu zamkowym. Parada gwardzistów była nie lada widowiskiem. Nasz pan organista chciał nawet „wtopić” się w ich szeregi! Był tuż tuż maszerujących w zwartym szyku żołnierzy, kiedy to cały jego misternie ułożony plan pokrzyżowała gwałtowna burza, którą przeczekaliśmy z pieśnią na ustach w bramie kamienicy znów budząc zainteresowaniem, uznanie i podziw wśród innych równie jak my zmokłych turystów! Burza jak nagle się rozszalała tak tez nagle się skończyła. I znowu zaświeciło słońce, co z kolei natchnęło nas do gromkiego odśpiewania: „Polska! Biało-Czerwoni!…” bo przecież i im zaświeci kiedyś słońce. Ruszyliśmy w dalszą wędrówkę po urokliwych uliczkach Starego Miasta. Dostaliśmy się tam przez Most Karola – cud ówczesnej techniki budowlanej. Zwiedzanie Pragi zakończyliśmy po wieżą ratuszową ze słynnym praskim zegarem. Potem nadszedł czas na degustację czeskiej kuchni. Zgodnie orzekliśmy, że nie ma to jak polski schabowy z kapustą zasmażaną i ziemniaczkami posypanymi kopereczkiem….. Mniammmm!!! Pełni wrażeń wróciliśmy do Stronia. Wieczór spędziliśmy na wspólnej zabawie ze śpiewem i tańcami.
Niedziela. Stromą, wąską i krętą drogą jedziemy na Górą Igliczną. Tuż pod jej szczytem wzniesiono Sanktuarium ku czci Matki Bożej Śnieżnej zwaną Matką Pocieszenia – Orędowniczki spraw trudnych i beznadziejnych. Docieramy tam pełni podziwu dla naszego Pana kierowcy. Po pięknej i pouczającej prelekcji księdza kustosza bierzemy udział we Mszy świętej ubogacając ją swym śpiewem. Po Mszy zatrzymujemy jeszcze wzrok na przepięknej roztaczającej się z kościelnego dziedzińca Kotlinie Kłodzkiej. I teraz:
„Czas do domu, czas”…
Po drodze zatrzymujemy się na chwilę w Opolu by „stanąć na deskach” sceny słynnego amfiteatru i zmierzyć się z nią. Na widowni zasiadają nasi bliscy i sympatycy chóru towarzyszący nam w wycieczce, zatrzymują się też spacerujący po amfiteatrze Opolanie… Ustawiamy się na scenie, przed nami staje dyrygent… W takt rąk Zbyszka płynie melodia za melodią.. Koncert kończymy „Kwiatami Polskimi” a na bis oczywiście „Łysica”… Czas płynie szybko, mamy ochotę śpiewać dalej, ale……
„już wołają nas”…..
Wracamy do swych rodzin, bliskich, do swych obowiązków pełni wspomnień i wrażeń i śpiewamy piosenkę ułożoną przez naszych chórzystów z zespołu „GOLICA” która być może stanie się naszym hymnem wycieczkowym:
..i jeszcze tylko styczeń, luty, marzec… lipiec i…..
Wycieczka, znów będzie wycieczka
śmiechu pełna beczka, wycieczka będzie znów……